Media Społecznościowe  

©Copyright by "Tradycja", 2018

Strona zrobiona w kreatorze stron internetowych WebWave

„Gdzie schować liść?” – pyta retorycznie ojciec Brown, bohater detektywistycznych powieści Gilberta Keitha Chestertona. Oczywiście wśród innych liści, byle było ich odpowiednio dużo. „A gdzie ukryć kamień?”. Na kamienistej plaży.
Skutecznie stosuje tę starą receptę obecna cenzura, podobnie bezlitosna jak niegdyś urzędnicy z ulicy Mysiej, ale jeszcze bardziej bezduszna, działająca automatycznie, na zasadzie - zakodowanej w świadomości decydentów - listy zakazanych pojęć i nazwisk, które nie mogą być upowszechniane, ponieważ nie odpowiadają kanonom politycznej poprawności światowej rewolucji przebiegającej – jak może nie wszystkim wiadomo - w obszarze świadomości. Cenzurowane jest wszystko, co w jakikolwiek sposób oddziałuje masowo na społeczeństwo.
Nie dziwmy się zatem, że w Polsce księgarnie zalewa grafomania, kinematografię szmira, a repertuar teatrów jest napchany klasyką oraz bylejakością nie mającą wiele wspólnego ze sztuką, a na pewno nic ze sztuką narodową. Aktorzy mają do wyboru: albo w nieskończoność odgrywać dramaty Sofoklesa, Ajschylosa, Szekspira, Moliera, Czechowa, Mickiewicza czy Wyspiańskiego,  albo przedstawiać błahy chłam współczesnych sztuk, nudząc publiczność i poziewując na scenie (sam widziałem). Zgódźmy się, że klasyka grana przez wieki – nie umniejszając jej wielkości - stała się wiedzą wszystkich, wspólną mądrością i w związku z tym coraz bardziej ociera się o banał. Trzeba ją, co pewien czas, przypominać, żeby nie zatracić poczucia miary. Jest jak wzorzec jednostki metra w Sèvres. Jednak nadużywanie czegokolwiek powoduje zmniejszenie zainteresowania, znudzenie, przedmiot atrakcji powszednieje, wielka sztuka staje się skansenem, mimo wielu udanych wysiłków inscenizatorów, aby na nowo uwypuklać zawarte w niej, zawsze aktualne treści. 
Promowany repertuar większości współczesnych twórców jest  zatem ową masą liści czy stertą kamieni, których zadaniem jest  schowanie arcydzieł przed opinią publiczną. To mgła ukrywająca zbrodnię niszczenia nawyku swobodnego myślenia kształtującego niezależny światopogląd. Trzeba pozbawić ludzi smaku prawdziwej sztuki, który bierze się przecież - między innymi - z trafnie odczytywanej przez dramaturga prawdy czasów, przefiltrowanej przez artystyczną wrażliwość i przecedzonej przez sito rozumu. 
Nic tak nigdy nie poruszało umysłów i serc widzów, jak dramaty głęboko osadzone w tradycji narodowej. 
Ale ta, rozumiana jako wzory myślenia i postępowania, jest szczególnie zwalczana. Nie wolno jej promować. W zamiarze animatorów rewolucji leży wszak likwidacja europejskich wzorów myślenia i postępowania. Europa od Finisterre do Uralu ma być terenem zasiedlonym przez ludzi bez tożsamości, przez bezmyślne, nie rozumiejące samych siebie, konsumenckie przeżuwacze. Później, uwolniony od pamięci przeszłości i od tradycji, obezwładniony kontynent zawłaszczą ci, którzy przewodnicząc rewolucji, sami nie wyzbędą się własnej tożsamości, wprowadzą własne wzory postępowania i będą panować nad światem. 
 Nic więc dziwnego, że dwa współczesne narodowe dramaty: „Zmartwychwstanie” - Ludmiły Ogińskiej oraz „Likwidacja” – Jerzego Terpiłowskiego, pozostały – mimo swych walorów artystycznych i niezwykle ważnego przesłania - praktycznie niezauważone. Właśnie  tak, jak dwa piękne liście w jesiennej, nie uprzątanej alei. 
Oboje autorzy ostrzegają przed narodową katastrofą, postrzegając ją różnie i posługując się odmiennymi środkami wyrazu.  Porównajmy obie sztuki, przymierzając je do klasycznego kanonu   jedności miejsca, czasu i akcji. 

*

Miejsce 
Ogińska osadza akcję – „wprowadzającą (widza) w problem zdrady a także sumienia każdego z nas patrzącego na kolejny upadek Ojczyzny” – w precyzyjnie skopiowanej scenerii „Wesela” Wyspiańskiego. Zaznacza w didaskaliach:
„...wszystkie elementy, rekwizyty należy odtworzyć z pietyzmem. Inscenizator tworzący to przedstawienie nie może ani na chwilę zapomnieć, że cały zamysł tkwi w błazeństwie – w niedopasowaniu ludzi roku dwutysięcznego do realiów roku tysiąc dziewięćsetnego. Takie zamierzenie w swej istocie jest już wystarczająco awangardowe. Wszelkie koncepcje, wymyślne idee plastyczne, popisy inscenizacyjne mogą jedynie zniszczyć sens całego zamierzenia. Jeśli Wyspiański w objaśnieniu dekoracji pisze: „…stół okrągły, pod białym sutym obrusem, gdzie przy jarzących, brązowych świecznikach żydowskich suta zastawa…”, jeśli opisuje: „…fotografie Matejkowskiego Wernyhory, litograficzne odbicie Maciejowskich Racławic…”; mówi o „…portrecie pięknej damy z lat 1840”, „zegarze na alabastrowych kolumienkach”, „skrzyni ogromnej, wyprawnej, wiejskiej…”, „flintach, pasach podróżnych, torbie skórzanej…”, „stropie drewnianym w długie belki z wypisanym na nich Słowem Bożym…” itp., to należy do tego opisu absolutnie się dostosować z całą skromnością i pokorą polskiego artysty, który jest w stanie poświęcić swoje współczesne pomysły na rzecz czegoś istotniejszego, ważniejszego, nawet od własnej „wolności twórczej”. 
Terpiłowski czerpie inspirację z wielu źródeł. Jego sztuka – jak określa w podtytule - jest “scenicznym esejem, całkowicie postmodernistycznym, w trzech aktach z  wprowadzeniem, ale bez wyjścia”. W odróżnieniu od Ogińskiej - która “wprost nazywa rzeczy po imieniu” - polega na intuicji widowni. Miejscem akcji jest podwórze nieczynnego już zakładu hodowlano-wychowawczego Polno-Rolnego Laboratorium (PRL), w którym znajdował się izolator dla stworzeń podejrzanych o zakaźną chorobę. Można mieć wątpliwości, czy chodzi o zwierzęta, ale pieczołowitość opisu wskazuje także na staranną celowość usadowienia akcji.
„Scenę od widowni oddziela porozrywana, druciana siatka. Za nią w pełnym świetle podwórze. Rozwalony budynek pałacowej oficyny: spełniała najwyraźniej do niedawna funkcje obory, powyrywane framugi okien, niekompletne pokrycie dachu (eternit), wierzeje otwarte - zostały w nich jedynie żelazne, zardzewiałe pałacowe obramowania dawnego portalu. Tkwią w nich resztki desek. Po prawej, niski barak z nie otynkowanych pustaków, okna częściowo zasłonięte dyktą. Antena telewizyjna na dachu, przed budyneczkiem wypełzły ogródek warzywno-kwiatowy, ławka z deski przybitej do dwu okrąglaków. Bruk, pętla autobusu, na wykrzywionym słupie poobijany znak PKS, resztki pałacowej, podpartej ruiną kolumn, fasady z wielką tarczą herbowego zegara, który wskazuje za pięć dwunasta. Jeszcze dalej  zapuszczony park. Bliżej, pusty kiosk Ruchu. Butelki, śmiecie, części urządzeń domowych i gospodarczych. Stara kierownica od auta na widocznym miejscu. Pryzma skawalonego nawozu, który jest z kulek różowego plastiku, nieco przykryta płachtą niebieskiej folii... Niedopita flaszka piwa.”
O ile więc Ogińska osadza akcję w bronowickim dworku Tetmajera, – Terpiłowski przenosi widzów w miejsce drastycznych spustoszeń po półwieczu komunistycznego niszczenia zarówno materialnego, jak kulturalnego dziedzictwa narodowego. Oboje pokazują krytyczny stan świadomości powszednich Polaków, ale Terpiłowski wskazuje także jego przyczyny.
I, o dziwo! Siedemdziesięcioletni autor „Likwidacji” (mimo nieskrywanego przerażenia, z jakim - ustami, swego głównego bohatera, “chorego” na logiczny rozum, KASANDRA - komentuje rzeczywistość) wydaje się być bardziej optymistyczny niż młodziutka (w czasie pisania sztuki nieco ponad dwudziestoletnia) autorka „Zmartwychwstania”. O ile sztuka Terpiłowskiego jest pytyjską prognozą tego, co stać się może, jeżeli Polacy nie zadbają o swą tożsamość, to ostateczne przesłanie dramatu Ogińskiej wieszczy katastrofę, od której nie ma odwrotu. 
Pomysły na scenę finałową – chociaż krańcowo różne - noszą znamiona geniuszu.  

W „Zmartwychwstaniu” – wstrząśnięta duchową zapaścią współczesnych Polaków – powstaje z grobów ogromna armia patriotów i maszeruje na Warszawę. Autorka operuje najwyższą nutą  gamy uczuć – to bardzo proste, kobiece i świeże. Wierna kanonom klasycznego dramatu - nie zmienia miejsca akcji, tylko - jak Wyspiański - opowiadaniem przenosi widzów w inny obszar:
„Scena 81
Ksiądz, Polityk, Młody Poseł
MŁODY POSEŁ wchodzi ciągnąc Polityka za rękaw
    Proszę słuchać uważnie…
POLITYK
    Mów jaśniej
    nic nie rozumiem…
MŁODY POSEŁ
    No właśnie!
    Nikt nie wytłumaczyć nie umie,
    dlaczego to dziś się stało?!
    Tam teraz… w nocy
    policja woła pomocy…
    Wojska za mało!
    Miliony, całe miliony!
Trumny, sztandary
idą w kierunku Warszawy!
Warszawa, co tam Warszawa,
cała Polska już wie!
POLITYK
    Źle!
Ksiądz coraz uważniej słucha
MŁODY POSEŁ
    Pałace opuszczane,
    ewakuują ministrów,
    sejm się zebrał i radzi…
    Będą radzić od rana,
    mówią, że Warszawa
    w krwi utonie…

    Trzeba ludzi wołać, ostrzec…
    Wy przecie macie wpływy,
    wam jeszcze lud życzliwy,
    może posłucha?...
POLITYK
    Kogo? Byłego komucha?
    Judasza?
    Na wyborach w stolicy
    stałem się posłem prawicy,
    oddany jej duszą i ciałem
Śmieje się histerycznie
    Aleś sobie znalazł poplecznika?!
    Dziś przyszłość zrozumiałem… co będzie…
    Nic nie da żadne orędzie,
    niczego nie zmienią układy…
    Nie ma rady
    na powódź gniewu…
    Idę pić!
    Mój czas się kończy, odchodzi…
Macha ręką lekceważąco
    Ach! Wy, wy starcy młodzi?!
    Przekombinowaliśmy, ot co!
    Za dobrze szło!
    Za dużo zaufania.
    Nie można pogardzać ludźmi,
    bo jak ten ranny bawół
    dźwignie się naród
    i wyśledzi oprawcę,
    wątpia wypruje,
    w serce ugodzi…
    Mnie to już nic nie obchodzi!
    Idę pić! I tak już spokój straciłem na zawsze!
    Ty kombinuj dalej,
    idę potańczyć ze śmiercią!

    A ty mój kolego,
    przekwalifikuj się na… manifestującego!
MŁODY POSEŁ
    Oni chcą krwi, oni zemsty chcą!
    Tysiące pięści,
    wyciągniętych rąk
    po sprawiedliwość!
POLITYK
    Po chleb idą!
MŁODY POSEŁ
    Wołają:
    Zdrajcom kula w łeb!
    Wołają: Sprawiedliwości!
    Tam nie tylko ludzie prości,
    tam nie tylko głodni idą…
    Płyną falą… ludzi wiele,
    Stają, modlą się w kościele,
    modlą się o śmierć dla zdrajców!
    I idą dalej!
    Kary Bożej wołają!

POLITYK
    Tak wołają?
MŁODY POSEŁ
    Tak!
POLITYK
    Minie im…    
    Kolego powiem tobie:
    wygrają, lecz jak my
    zapomną o sprawiedliwości,
    o Bogu…
    przy żłobie!
Wychodzi, Młody Poseł biegnie za nim.”
*

W „Likwidacji” - zdegenerowana fizycznie i psychicznie część narodu, dożywająca swego losu w izolatorze zostaje oszukana, wystrychnięta na dudki, zdeprawowana i w końcu zlikwidowana, mimo ostrzeżeń proroka. Jednakże jej los jest tylko oglądem laboratoryjnego doświadczenia, antycypującego możliwą do przewidzenia przyszłość, która nie musi być udziałem całości. Mając na uwadze możliwości inscenizacyjne nowoczesnego teatru, Terpiłowski pozornie nie dba o sceniczne kanony. Operuje swobodnie ową pozornością i czyni ją modułem akcji oraz składnikiem pointy, wedle której w pozateatralnej rzeczywistości, mimo pozorów nic się nie zmienia, a jej aktorzy wraz z całą widownią i teatrem pozostają w tym samym miejscu. 
Pozorna jest zarówno podróż skazanej na zagładę grupy, jak samo Las Vegas, w którym rzekomo ląduje: 
„...pojawiają się świecące wskazówki zegara, jest za pięć dwunasta. Nagle zaczynają się szybko obracać dokoła tarczy i stają: - jest dwunasta. Światła zapalają się. W międzyczasie zmieniono dekoracje, kurtyna jest w górze, a tubylcy stoją na tle ulicy nowoczesnego miasta. Wieczór, reklamy, światła, witryny sklepów, tłumy, hałas ulicznego ruchu. Na ścianie supermarketu napis: Ludzie sukcesu. Pojawia się portret uśmiechniętego aferzysty Bagsika grającego na cztery ręce z Gąsiorowskim, potem widzimy Adama Michnika pokazującego, że nosi kolorowe skarpetki, następnie zaśmiewającego się Jerzego Urbana i od początku. Niżej kiosk, na nim napis „Star of Revolution”.  Latarnia z postumentem. Kasander, rozkuty i uwolniony od nalepki na ustach. Tubylcy zbici w gromadkę, na uszach słuchawki. Asystentka z mikrofonem w ręku.” 
ASYSTENTKA: 
Nie, nie, nie!
W tej scence 
Nie zdejmujemy słuchawek, 

bo popękają bębenki
w uszach. 
Różnica ciśnień. 
(Pokazuje, że ma watę w uszach.) 
KOMUNIKAT:
Po ośmiu godzinach lotu jesteście państwo w centrum Las Vegas, Teraz wsiądziecie państwo do busu, rewolusu, hi hi!, który zawiezie was do pięciogwiazdkowego hotelu, nad brzegiem Oceanu Spokoju. 
ASYSTENTKA:
Proszę się nie rozpraszać, 
trzymać się razem, 
popuścić sobie pasa,
po resztę wracam. 
 (Słychać zatrzymujący się autobus) 
Wsiadamy, proszę państwa,
Wsiadamy,
Panowie, najpierw damy! 
(Popychając się, tubylcy zaklinowują się w przejściu na  stopniach za kulisy.) 
STARSZAWY: Ja weteran.
OBOROWY: Puść!! Ja pierwszy!
EULALIA: Ja tu stałam!!
BEATRYCZE: Nie, ja teraz!
PANACEUSZ: Jak cię w mordę!
INSEMINATOR: Co się pchasz?!
DÓJKA MOJRA: Matko święta!
OBOROWY: Bilet masz?
KASANDER:
Nie wsiadajcie! Ludzie! 
Nie pora. 
Pani Mojro, 
W dojeniu jedyna nadzieja! 
Niech pani doi!
To likwidacja izolatora
Beatrycze!! Nie wsiadaj!! 
Pani Mojro, niech pani doi, 
inaczej wszystko skończone! 
Zginiecie wszyscy! 
Beatrycze! 
Miłości moja!!

Zostań!
(Bysio i Bylo oraz Macia i Acia odchodzą w międzyczasie do tyłu i oglądają kiosk obwieszony kasetami z muzyką. Z kiosku ktoś kiwa na nich, żeby podeszli. Słychać jego głos):
KIOSKARZ: 
No, jest nareszcie nasza młodzież z pola.
Zaczniemy od nauki gry w baseballa.
(Wydaje przez okienko kije do gry i pokazuje na migi, jak się nimi macha. Bysio i Bylo obserwują go uważnie. W międzyczasie Kasander wdrapuje się na postument latarni. Reszta młodzieży odpycha brutalnie starszych i idzie w miasto. Pozostali wsiadają)
ASYSTENTKA: (zafrasowana, do Kasandra) 
Proszę nie robić przedstawienia.
Gdzie pan wlazł? 
Co za głupia pokusa!
Wydaje się panu, że to Himalaje? 
Gdy wkoło Vegańczyków las?!
Niechże pan wsiądzie do busa!
Dam panu coś w prezencie.
Zaczynam liczyć: raz...
KASANDER: Mam zamiar! Miau! O Boże!!
ASYSTENTKA: 
Bóg nic tu nie pomoże,
Jeżeli w ogóle jest,  
To bawi na innym kontynencie
Z Revolution Star 
 (Słychać jak autobus odjeżdża. Potem rozlega się potworny śmiech zakończony śmiertelnym zachłyśnięciem. Kasander zatyka uszy rękami.)
KASANDER:
To sen.
Nie wierzę sobie,
A wieszczyłem innym! 
Umrzeć się boję.
Poeta, choć głowa nie ta.
Nie, nie!
Przecież ciebie nie ma, 

śmierci moja! 
Odeszłaś  na zawsze,
I ty mnie nie chcesz.
Lecz żyć przez wszystkich opuszczonym?
A... Beatrycze!
Żegnaj mi, rozumu dziewico,
byłabyś mą żoną,
żegnajcie bracia siostry, 
młodzieży durna i chmurna,
zadufany Oborowy,
sztywny Starszawy, 
teoretyczny Szklany Byku, 
żegnajcie cielęta  i krowy!!
Ludzie! Tragedia tuż, tuż!
Mojra już nie doi, 
a Rousseau, może inny Rus
ostrzegał:
waszych pragnień się strzeżcie, 
bo mogą się spełnić jeszcze!
A teraz będę sam... 
u bram Hadesu...
(Słychać straszliwy łoskot, a potem sygnały karetek pogotowia. Asystentka kiwa głową, odhacza w notatniku i odchodzi za kulisy, a Kasander złazi z latarni, zdejmuje ostrożnie słuchawki, potrząsa głową, kładzie sobie palce do uszu i kiwa głową.)
KASANDER:
Myśli się zmaterializowały. 
Ciała  zabite, dusze uleciały.
My fair lady, może...
Będę myślał o niej
Higgins wychował sobie żonę,
A ja...
nie potrafiłem być przewodnikiem 

dla Beatrycze. 
O Boże!!
MEGAFON: 
Wycieczka bezrobotnych polników
zginęła w wypadku w stolicy.
KASANDER (Zakrywa twarz w rozpaczy i dopiero po chwili mówi):    
Wiedziałem! Nawet się nie kryją!
       Jestem tu,
       Sam jak palec, 
       A tamci już nie żyją!
(podchodzi do przechodzących ludzi)
KASANDER: Do you speak English? (Ludzie kręcą przecząco głowami i odchodzą. Wokół hałas miasta, ludzie rozmawiają.) 
STRZĘPY ROZMÓW:  
Akcje nasze ciągle rosną, 
jak to wiosną... jak to wiosną, 
prałat nie pluje już na chałat...
Nie ma cenzury,
pisz jak chcą, głowa do góry...
W co dzisiaj gramy? 
Wiadomo: w trzy damy...
Zwariował: 
tradycję narodową 
chciał instalować...
Gramy w trzy damy, gdzie jest król?...
Nakłady na oświatę, naukę i kulturę
idą w dół, 
ale pod górę. 
Jest teatr, lecz braknie ról...
Huzar Ben Hur 
pod Somosierrą
zdobywał działa w bitwie,
bo tam było powstanie,
a nasi teraz dla sitwy
walczą w Afganistanie...
Lewica ma przemysł i banki,
prawica władzę i szklanki... kolego.
Sądy posłusznym narzędziem
w rękach silniejszego...

Temida bierze, policja się chowa, 
złodzieje na wolności,
uczciwi ludzie za kratami... 
jesteśmy w Nato, a Rosja na to...
no nie, bez przesady, 
trochę kultury!... 
Biali rządzą, czerwoni mają, 
czarni rozdają, a żółci piszą scenariusze...
Głowa do góry.
Gramy w trzy damy, 
gramy w trzy damy, 
gdzie jest król?...
Społeczeństwo ma szansę, 
bagsiki kasę, posłowie frajdę,
a naród ansę. 
OSOBA PIERWSZA: 
Cholera jasna,
znowu to bydło
z izolatora do miasta 
przywieźli! 
W co inwestujesz?
OSOBA DRUGA: 
W akcje honoru.
OSOBA TRZECIA: Z takim pyskiem?
OSOBA DRUGA: 
Tańsze nie będą, 
A politykom 
Sprzedam je z zyskiem!
I PRZECHODZIEŃ (w przelocie): 
Panie ładny, co pan szuka?
Kwaterę? Kobitkę? Porcję?
Chodź za murek. To co pan chcesz?
Jakiś Turek!
II PRZECHODZIEŃ (w przelocie): 
Świadectwa, dyplomy,
prawa jazdy, sidiromy sprzedaję, 
złote obrączki za darmo oddaję.

Potrzebujesz pan czego? 
O przepraszam! Patrzcie chłopy!
Te ułopy już się nie kryją! 
STARSZY (przytrzymując Kasandra za połę marynarki):     
Więc będzie koniec świata?
Co pan na to?
KASANDER: 
Do you speak English, tato?
(Przechodzień klnie i ucieka. Zza kiosku  wychodzą  Bysio, Bylo, modnie ostrzyżeni, oraz Macia i Acia, zrobione modnie. Chłopcy mają w rękach kije baseballowe.)
KASANDER: 
Bysio, Bylo, Macia, Acia.
Zdejmijcie słuchawki. 
Pomódlcie się do Bozi 
Czemu nie chcecie ich zdjąć? (Krzyczy, żeby go usłyszano.)
Nic wam już teraz nie grozi,
Biedne sierotki!
W was cnota nadziei gości
całego 
Rolno-Przemysłowego. 
W gardle intryg ością
odporni na Boba Jakoba!...
Jesteście naszą przyszłością.  
Zdradzę wam sekret! 
Zdejmijcie słuchawki! 
Tu jest jeszcze gorzej 
niż w izolatorze. 
A te markety, te mury
Są z tektury. 
 (Przerywa dekoracje, zza których ukazuje się drugi plan baraku i podwórka z kupą nawozu i śmieci. Młodzież uważnie śledzi jego ruchy) 
Ale do góry głowa! 
Żyjmy pokorni i cisi
Jak dawniej
A może nam się ziści

Złoty sen o wolności...
No co ty, 
Bysiu! co... ty?!!
(Bysio uderza go kijem w głowę. Kasander usuwa się na płyty chodnika. Po chwili pozostali walą go raz po raz kijami i kopią. Ludzie wokół nie zwracają uwagi na zajście. Potem cała czwórka karnie i starannie naprawia uszkodzenia w dekoracjach taśmą samoklejącą. Z kiosku dostają puszki piwa. Otwierają je. Piją piwo. Macia i Acia zajmują pozycję pod ścianą domu towarowego jako prostytutki, a Bysio i Było, wziąwszy się za ramiona, maszerują przed siebie, zataczając się na całą szerokość  chodnika.)
BYSIO, BYLO: 
Beee! Legia! Legiaa!... 
Niech gra muzyka!
Legia! To legenda! 
Chceta - Róbta! Kurna !! 
Co za... Co za... 
po chodniku mi się szwenda! (dwu policjantów ustępuje im drogi z dworskim ukłonem) 
Róbta, co chceta!! Aaa!
Legia! Legia!...  Legia!
(Słychać nagle z jezdni odgłos zderzenia. Krzyk. Gniecenie blach, eksplozję i krzyki oraz oddalający się śpiew młodzieży. Rozlega się okropny śmiech, który kończy się śmiertelnym zachłyśnięciem. Potem odgłosy miasta cichną, ktoś śpiewa Ave Maria, zza kulis wychodzi piękna Taterniczka, podchodzi do leżącego Kasandra, podaje mu rękę, zalany krwią Kasander wstaje i razem wychodzą za kulisy) 
                                                    Kurtyna...
GŁOS Z MEGAFONU:  
Jesteśmy tam, gdzie trzeba,
Najecie się do woli 
(Zwłaszcza suchego chleba, hi! hi!),
a praca was wyzwoli
Od problemów waszych
Sami się przekonacie, 
niewierni Tomasze. 
Wystarczy wyjść z izolatora,
z teatru lub od doktora.
Gra się zaczęła!
Już  pora! 
Kto nie gra, tego fala
Wyrzuci na brzeg z portalu. 
Na zewnątrz czekają 

komfortowe
środki odjazdowe, 
koszty w cenie biletu.
I kotlety... Przepraszam.
Już wyszły, niestety. 
Bus „Revolution” czeka
Na gości.  
Wszystko opłacone
nad oceanem wolności.
Naa...prawdę dajemy,
Każdemu wedle woli 
pobytu i odpoczynku.
A ty, dokąd, dziewczynko? 
Pamiętaj: Revolution Star 
uwolni cię od przykrości...
od iluzji mar.
Przecież wszyscy wiecie.
Paaa! Kochani, Paaa! 
To koniec, trza wychodzić! 
Nie chcecie, tak?...  
To fora z izolatora!
Bo jak poszczuję Exhumerem!
Albo Morelem!
to będzie bolało.
*
Czas
 U Ogińskiej toczy się liniowo. Przyzwyczajonym do tego kanonu łatwiej śledzić akcję. To znaczny walor sztuki, stworzonej wedle tradycyjnych założeń.
Terpiłowski unieruchamia czas. Cofa go, niby taśmę w kasecie, a potem przyśpiesza i twierdzi, że minęło tylko pięć minut. Te manipulacje uzasadnia pointa, wedle której i miejsce, i czas, i akcja są tylko tworem percepcji głównego bohatera, prawdą postrzeganą pod warunkiem, odrzucenia powszechnie obowiązujących punktów widzenia, które tak naprawdę tworzą świat nierzeczywisty, symulakrę - zwaną modnie matrixem.
Owe zaś pięć minut dzieli wszystkich, bohaterów sztuki i widzów, od przeszłości istniejącej w teraźniejszości do ostatecznej likwidacji. 

*
O akcji 
można by wiele. Przedstawiłem Państwu sceny finałowe. „Zmartwychwstanie” miało premierę, w wynajętej Sali Kongresowej i kilka przedstawień w Filharmonii Łódzkiej – przy nieledwie zupełnej dezinformacji przez media, więc tych którzy poznali sztukę jest niewielu.  Do wystawienia „Likwidacji” jak dotychczas skutecznie zniechęcano autora: uparł się, żeby jego sztuka od razu zaistniała na forum profesjonalnego teatru lub nie była grana w ogóle. To dla niego sprawa miary i honoru. 
Pragnąc przyczynić się do popularyzacji obu dramatów – dła których odpowiednim miejscem inscenizacji jest Teatr Narodowy, zaprezentuje jeszcze Państwu dwa fragmenty z obu sztuk.
Oto zaskakująca dramatyzmem scena ze „Zmartwychwstania”, w której KSIĄDZ nie rozpoznaje JEZUSA:
„Scena 80
Ksiądz, Jezus Chrystus
Zmiana świateł nastroju. Ukazuje się postać Jezusa Chrystusa.
JEZUS ukazuje się
    Jam żebrak
    a ty jesteś ojciec ksiądz.
    Jak to dzisiaj dźwięcznie brzmi,
    jak kościelny klucz u drzwi…
    Znów kościoły zamykacie!
KSIĄDZ
    Czego synu potrzebujesz?
    Jeśli dusz twoja chora,
    na spowiedzi dziś nie pora.
    Przyjdźże w piątek, po południu…
JEZUS unosząc dłonie
    Piątek znam,
    po nim te pamiątki mam…
KSIĄDZ
    Pewnie z wojny?
JEZUS
    Tak, tak z wojny.
    To rzec muszę, 
    wojny wielkiej,
    bosko ludzkiej,
    bo o dusze.
KSIĄDZ
    Nie czas nam o wojnie gadać.
    Czas wesela i radości,

    głów chmielenia, tańca, gości.
    Niech się bawią, niech się poją!
    A te rany? Nic mój synu,
    na weselu się zagoją!
Jezus milczy
    Przyjdziesz w piątek?
JEZUS
    Przyjdę!
    Przyjdę jeszcze raz,
    chociaż w nienajlepszy czas…
KSIĄDZ wskazuje ręką
    Po południu przyjdziesz tam…
Idzie w stronę rampy, mówi w stronę publiczności, jednak do siebie.
    Tylko skąd ja jego znam…
    Czy się u mnie się spowiadał?
    Twarz znajoma, chuda, blada,
    żebrak, widać to na oko.
    Przygarbiony, drżący cały,
    zakurzony płaszcz, sandały,
    i… te rany…
Wraca w pobliże Jezusa
    Czegóż jeszcze chcesz kochany?
JEZUS
    Jam tu przybył z serca głodem…
KSIĄDZ
    To się zwróć do panny młodej,
    jeśliś głodny idź do ludzi,
    nikt ci dzisiaj nie odmówi.
    Ja wspomogę cię modlitwą.
Błogosławi Jezusa
    Błogosławię cię tym znakiem!
JEZUS
    Nie żal ci, żem ja żebrakiem?
    Żebrzę prawdy w jednym słowie…

KSIĄDZ wnosząc kieliszek 
    Bóg ci zapłać… i na zdrowie!
JEZUS
    A nie smutno, żem bezdomny,
    że się żalić nie mam komu?
    Wokół siedzib ludzkich krążę
    i do ludzkich pukam domów?!
    Czemuż mi nie otwieracie?
    Drzwi zamknięte, ja wciąż pukam…
    Tylko diabła zapraszacie…
KSIĄDZ przerywając
    Czego ty właściwie szukasz,
    w jakiej sprawie przybył do mnie?
    W jakiej sprawie… gadaj prędzej?!
JEZUS
    W twojej sprawie, ojcze księże!
KSIĄDZ
    W mojej?
Śmieje się głośno
    Czyżbym zgubił drogę?
Ze złością
    Koniec!
    Idźże pókim dobry,
    pókim kogo nie zawołał!
JEZUS
    Kogo? Boga?
    Nie powołuj się na Niego,
    bo choć co dzień przed Nim klękasz,
    już nie widzisz twarzy Jego!
    W siebie patrzysz!
KSIĄDZ    
    Cóż w tym złego?
    Czy nie widzisz, świat się zmienił?
    Czasem więcej bat nauczy,
    więcej ciałom da dobrego…
JEZUS
    A co duszy?
KSIĄDZ
    Błogosławię ciebie synu,

    chociaż pychy w tobie wiele,
    i pouczasz duchownego!
Grozi palcem Jezusowi
    Brniesz do złego! Brniesz do złego!
    W czas weselny, mój człowieku,
    całkiem inne są potrzeby,
    przecież to szczęśliwe święto…
JEZUS
    A pogrzeby?
KSIĄDZ wskazując ręką
    Pogrzebowe requiem, tam…
znów idzie w stronę rampy, mówiąc do siebie
    Skądś go znam, skądś go znam…
    Twarz znajoma, chuda, blada…
    czyżby u mnie się spowiadał?
    Żebrak, widać to na oko,
    przygarbiony, drżący cały,
    zakurzony płaszcz, sandały,
    i… te rany…
JEZUS
    Gdzie me stada ojcze księże?
    Tyś na ziemi był pasterzem,
    tyś je zgubił!
KSIĄDZ
    Słyszysz wrzaski, śpiewy, tany?
    Tam twe owce i barany!
    Bierz! Garściami ci je daję,
    bierz ich wszystkich! Głupców, łotrów,
    bierz próżniaków, sprośne panny,
    bierz młodzieńców chucią gnanych!
    To twe owce i barany!
    Mnie z kieliszkiem wódki zostaw.
    Idź, mój synu, czasu szkoda,
    porozłazi ci się trzoda,
    porozłazi się po polach,
    po ulicach, po rynsztokach,

    a nie spuszczaj trzódki z oka,
    bo ci całkiem się pogubią
    w suterynach własnych sumień!
    Ale czy ty to zrozumiesz?
    Tyś też taki!
JEZUS
    Jam też taki…
KSIĄDZ
    Czego jeszcze chcesz ode mnie?
    Rozgrzeszenia? Masz, rozgrzeszam!
    Dać ci wódki?
    Jest i wódka, i… wesele…
JEZUS
    Może octu?
KSIĄDZ
    Przyjdź w niedzielę (…)
*
Autor “Likwidacji” zmienia - zaczerpnięty jeszcze z Dziadów (przez Wyspiańskiego, a następnie przez Ogińską) - charakter dialogu ze światem nadprzyrodzonym. “Chory” na logiczne postrzeganie Kasander widzi prawdziwą rzeczywistość, której inni nie postrzegają wcale lub obserwują ją w skrzywionym obrazie. To być może cecha wyróżniająca proroków! Pewnie mieli ją Kasandra i Laokoon. Może Nostradamus, Ossowiecki, Bławatska i kilku innych jasnowidzów. Oto dialog KASANDRA z jego wizją:
“KASANDER:
  Let's by goons be by goons! Niestety.
  Kochajmy się... Ma pan daczę? Nie, ja nie... 
  Ustrój się zmienił, ale mafia nie przebacza!
O rety!
Teraz wiem dlaczego mnie skazano,

za raport o stanie kultury.
Pamiętam go na pamięć
do prokuratury:
Sitwa kwaszonych twórców 
trzyma się po staremu, 
od lewego do prawego, 
aby nie przepuścić nowego. 
Trawka, potrawka, warszawka,
szaroróżowa, poprawnie tolerancyjna,
lewicująca, ideowa mżawka! 
Towarzystwo wzajemnej adoracji, frustracji,
kasacji, intelektualnej kastracji. 
Trwa zaciemnianie, wyciszanie,
decyzji zawłaszczanie, prawdy omijanie, 
zakładowego dobra wyprzedawanie. 
Wszędzie korupcja, destrukcja, antydedukcja, 
amfetaminy masowa produkcja, ogólna obstrukcja.  
Nie nasza proweniencja, zgłupiała inteligencja, 
antynarodowa intencja, twórcza impotencja! 
Narodu ogłupianie, młodzieży rozpuszczanie,
seksualne podbechtywanie i antysemickie prowokowanie. 
żądam intelektualnego powstania, ogólnych ablucji,
piękna ustanowienia, polnej kultury upowszechnienia, 
ciała zmartwychwstania, 
win nie odpuszczania, 
w piekle żywota wiecznego, amen!...
Nie, to nie był anonim!... 
Podpisałem się doraźnie:
Ze względu na ogólne rozmiękczenie umysłów - święty Kasander z przodującego zakładu edukacyjno-hodowlanego, byłego Przemysłowo-Rolnego Laboratorium, Izolator, Bang! Bang! Bang! Boba Jakoba! Województwo Łubudu! I cześć!
Odpowiedzi nie było, 
choć kodeks, który pan wdrażał, 
wyraźnie się wyraża... 

Forma? Co forma?... 
Sam pan mówił, że liczy się treść!...
No nic, niech będzie gruby mur,
Mniejsza o starą ansę,
Ostał nam się jeno sznur,
Wylosowano nas! 
Mamy ostatnią szansę 
(Rozlega się znowu  śmiech, który kończy się śmiertelnym zachłyśnięciem. Kasander rękami zatyka sobie uszy. Tubylcy pijani powstają z miejsc i, zataczając się, zbliżają do proscenium.)
BEATRYCZE (wisząc na Inseminatorze, który bez entuzjazmu przyjmuje jej karesy):
Kasander, w mordę, kolego asys... 
Sysss... sssa ... ssie... Tentencie! 
Do kogo gadasz? 
Ojej!...  Ludzie, tam coś jest!! 
W tym sensie
STARSZAWY: 
To piechota.
INSEMINATOR: Aż mnie mrowie!!
OBOROWY: Stado krów!!
EULALIA: Pogotowie!! Pogotowie!!
PANACEUSZ: Gadaj zdrów! Pusta pustka. Coś ci w głowie!! (Pokazuje ,,kuku na muniu”.)
EULALIA: Jakby ludzie!
DÓJKA MOJRA: Cud! Cud!! Cud!!
INSEMINATOR: To po wódzie. Zmysłów zwód. (Przewraca się, pociągając za sobą Beatrycze, która jednak utrzymuje się na nogach. Tubylcy zataczają się i rękami macają wokół siebie, niepewni co robić. Eulalia zasłania oczy ręką, a potem nagle odrywa rękę od twarzy, wytrzeszcza oczy i ponawia te próby. Oborowy szczypie Beatrycze w tyłek, ta odgania się niemrawo mrucząc:)
BEATRYCZE: Tyś napity, sam się szczyp!
KASANDER (wstając):  
Wiedziałem, 
że myśli stają się ciałem. 
Pozwólcie państwo, że dla zabawy 
moich przyjaciół przedstawię. (Do tubylców:) 
Ustawcie się jakoś! No, proszę! 
Inseminatorze, raźniej
zapłodnij pan, państwu wyobraźnię.
Proszę, ludzie, proszę wstać!
PANACEUSZ: Kurna wasza, w mordę... 

(Łapie się oburącz za gardło i  głośno połyka ostatnie słowo, ale wszyscy jako tako ustawiają się w falujący szereg. Z wybiegu za barakiem cwałuje młodzież, już w koszulkach Star of Revolution ustawia się za dorosłymi. Na przedzie Bysio, Bylo, Macia i Acia, które stoją szpotawo, jak to w modzie. Młodzież przeżuwa gumę. Dalsze rzędy wspierają się podbródkami na ramionach poprzedników.)
KASANDER: 
Dziękuję. Poznajmy się! Pro forma
Załoga byłego, przodującego, 
eksperymentalnego
zakładu, Polno-Rolnego 
Laboratorium.
Z SALI (megafon, zbiorowe, negatywne): Iiiii!
KASANDER (kończy): a obecnie członkowie wielkiej rodziiiny
Revolution Star.
Z SALI (z megafonu zbiorowe, pozytywne): Aaaaa!
TUBYLCY: (Chórem) Dzień dobry, szanownemu państwu. (Kłaniają się nisko, ledwie utrzymując na nogach.)
MŁODZIEŻ: Bee!
KASANDER: 
A oto mózgu mego wnętrze 
Zaludnione wszelkim draństwem 
teatru świata.
Prawdziwa społeczna śmietanka, 
najlepsi z najlepszych,
Kulturalna elita elit,
sól narodu i wyciek z jelit
Wydalony w krwawym znoju.
Matrony w robronach, księżniczki w koronach, 
divy z Maledivy, prominenci sztuki, 
książęta ducha, młode boje i old zbuki,
władcy nastroju, milionerzy z pietruszki
i milionerki z łóżka,
królowie z rozboju, 
outsiderzy z prawa i maruderzy z lewa...
aferzyści i politycy jak kryształ czyści.
Jedyna okazja!
Kto chce, niech słucha i wierzy,
kto nie chce, niech siedzi cicho, 
aby spać mógł inny ktoś! 
TUBYLCY:  Aaaaa! (Kłaniają się nisko, ledwie utrzymując na nogach.)

MŁODZIEŻ: Bee!
KASANDER (do tubylców):
Kocham was! 
W pijanym widzie, 
jak biali ludzie
nawaleni, 
świat ustawiacie, od nowa:
tu słońce, księżyc gdzie trzeba,
tu ziemia - nieba nie ma,
wszystko proste, w krostach,
na rzęsach za potrzebą, 
samogonem uwzniośleni,
w cztery fajery pijani,
od rzygów śliscy  - jakże jesteście mi bliscy! 
Potomkowie herosów, 
od ciosów losu zgłupiałe pokolenia,
rozpijani, rozpuszczani,
ofiary eksperymentu zarażone, 
dzieci Boga z dala od Niego chowane. 
Polowy lud od komuny uciśniony, 
chochołem mass mediów otumaniony, 
zdradzony, okradziony i wyśmiany.
Skazani na stos, kamienie na szaniec,
magma szara i plugawa, 
jest popiół, 
ale chwila... gdzie diament?
Kto go schował?
GŁOS Z MEGAFONU: 
Kamienie szlachetne i kasa,
znikły w oscylatorze
dwu muzykalnych rodaków, 
Polniaków inaczej,
którzy teraz już nie grają,
tylko doradzają w USA, 
co ma być grane.

*
Dramat Ludmiły Ogińskiej ma kształt i proporcje brylantu oprawionego w stare złoto. Być może oszlifowanego przez dwu doskonałych  fachowców: aktora Ryszarda Filipskiego i reżysera Bohdana Porębę. Sztuka Jerzego Terpiłowskiego to oryginalny, surowy, ostry na kantach szlachetny kamień. 
 „Zmartwychwstanie” ściśle odpowiada wzorcowi polskiej dramaturgii przechowywanemu w “Weselu”, przemawia do serc Polaków, świadcząc wprost o losie narodu. „Likwidacja” mówi to samo, odwołując się do ich rozumu, zmusza widza do refleksji nad kondycją tych, którzy powinni wiedzieć więcej z racji obywatelskich funkcji w kulturze. Pokazuje także przerażający dramat proroka we własnym kraju. 
       A zatem obie doskonale się uzupełniają.   
Ale co to obchodzi mafię w praktyce kontrolującą kulturę RP?    
Ojciec Brown rozwiązał niegdyś jakąś skomplikowaną zagadkę, przyglądając się kształtom kopert czy kartek. Jedna z nich miała odmienny format. I to naprowadziło go na trop przestępcy. W krajowym teatrze nie wolno przyjąć do repertuaru nic czego nie stworzyli klasycy dramatu lub co niema obowiązującego kształtu chropawego kamienia albo podgniłego liścia. A oba dramaty, o których piszę, mają kształt odmienny od obowiązującego: traktują o Polsce. 
Dopóki Polacy nie pozbędą się fałszywych autorytetów, dopóty z roku na rok postępować będzie likwidacja polskości. I nic nie pomoże marsz zmarłych na Warszawę. Potrzebne jest masowe pospolite ruszenie żywych.
*
Andrzej Piargiewicz (pseudonim znanego krytyka i teatrologa)